wtorek, 31 lipca 2012

Cztery

Dom powinien być miejscem w którym czujemy się bezpieczni i kochani. Powinien być swoistą oazą chroniącą nas przed światem, za której drzwiami zostawiamy wszelkie problemy. Nie chodzi tu o sam budynek lecz o atmosferę w nim panującą, wspólnie tworzoną przez ludzi w nim mieszkających. To ich zadaniem jest sprawienie by przebywanie w tym miejscu sprawiało im przyjemność i  radość.  By czuli, że miejsce to jest tym jedynym w którym chcą spędzić swoje życie. Czasem jednak dom bywa prawdziwym przekleństwem. Złotą klatką, z której nie można uciec a my każdego dnia dusimy się coraz bardziej. Próbujemy wyrwać się choć na chwilę by złapać oddech, jednak każdego dnia wracamy by wszystko rozpoczęło się od nowa. Ciągle jest coś, co nieustannie trzyma nas w tym miejscu. W jakiejś części jest to zwykły strach przed nie znanym, a czasem po prostu wygoda. Trudno jest zrezygnować z różnych dogonień, do których zostaliśmy już przyzwyczajeni.  Czasem trzeba jednak zastanowić się czy w ogóle warto, czy słabość do wygody jest warta naszego życia.

Otwieram cicho drzwi, przekraczając niepewnie próg budynku. Panujące wewnątrz zimno przeszywa mnie na wskroś, powodując szereg nieprzyjemnych dreszczy przechodzących przez moje ciało.  Przełykam cicho ślinę na widok palącego się w kuchni światła. Moja ostatnia nadzieja na spokojny powrót do domu zostaje właśnie rozwiana. Zostaje jedynie brutalna rzeczywistość i kolejna awantura. Trzymając się ścian staram się wejść do pomieszczenia niepostrzeżona, układając sobie w głowie w miarę rozsądne wytłumaczenie.  W końcu nie codziennie wybiega się w nocy z domu po krótkim telefonie. Nie jest to zresztą zbyt rozsądne mają męża, który żyje rozmyślaniem o wyimaginowanym  kochanku żony.  Nabieram głęboko powietrze w płuca i wypuszczam je cicho, przekraczając próg pomieszczenia.  Wysoki szatyn stoi oparty o blat szafki, trzymając w ręce szklankę napełnioną sokiem. Niemal natychmiast wbija we mnie swoje zielone tęczówki, uśmiechając się przy tym z pogardą.
-Dobrze się dzisiaj bawiłaś?-w jego głosie można usłyszeć, czego nigdy wcześniej nie było. W pierwszej chwili wydaje mi się, że jest spokojny lecz w jego przypadku to zapewne jedynie pozory.
-Byłam w pracy-odpieram cicho, nalewając sobie soku do szklanki.
-Tak się to teraz nazywa. Mam nadzieje, że dobrze się bawiłaś w tej pracy.-chwyta mnie mocno za nadgarstek i przyciąga z całej siły do siebie. Łapie mój podbródek i unosi do góry tak bym spojrzała mu w oczy, uśmiechając się przy tym ironicznie.-Twój ojciec dzwonił.
-Doskonale.-warczę, próbując mu się wyrwać co wywołuje u niego jedynie śmiech.-Czego chciał?
-Ciesze się.-uśmiecha się słodko, gładząc delikatnie mój policzek. Widzę jak bardzo stara się by nie wybuchnąć.-Mówił, że jest w Polsce i czeka na Ciebie. Nie mówiłaś mi, że się umawialiście.
-Nie muszę Ci wszystkiego mówić!
-Nie?
-Nie!-dopiero po chwili uświadamiam sobie jak wielki robię błąd. Jego oczy rozszerzają się do niewiarygodnych rozmiarów a dłonie zaciskają mocno w pięści. Zamykam jedynie powieki, widząc jego podniesioną dłoń. Po chwili przeraźliwy ból przeszywa mój policzek.  Czuje jak robi mi się gorąco a łzy próbują mimowolnie wydostać się spod zamkniętych powiek.
-Wydawało mi się, że jednak tak.-opiera spokojnie, chwytając mnie mocno za ramiona.-Gdybyś mnie tylko słuchała, nie doszło by do tego.
Popycha mnie z całej siły na pobliską ścianę, uśmiechając się przy tym błogo. Wychodzi szybko z pomieszczenia, a po kilku minutach trzask głównych drzwi roznosi się po całym domu. Zsuwam się cicho po zimnej ścianie, chowając twarz w dłoniach.

Nasilający się ból kręgosłupa całkowicie mnie paraliżuje, uniemożliwiając skutecznie choćby najmniejszy ruch. Najgorszy jest jednak ból psychiczny i wciąż potęgujące się poczucie winy, która tej sytuacji nie ma prawa istnieć.  Mimo to coraz silniej zaczyna dręczyć mnie myśl, że to tylko i wyłącznie moja wina. Może gdybym ugryzła się w język do niczego by nie doszło. Na pewno by nie doszło. Damian nie jest przecież damskim bokserem. Nawet nie lubi tego sportu, jak zresztą każdego innego. Nie czuje tej potrzeby rywalizacji o najwyższe cele a nadmierny wysiłek fizyczny jest dla niego głupotą. Liczą się tylko pieniądze, które w sporcie są uzależnione od osiąganych wyników czego nigdy nie potrafi zrozumieć. Najgorsze jest jednak, że nie potrafi zrozumieć mnie. Chwilami odnoszę wrażenie, że nawet się oto nie stara. Wymaga ode mnie pełnej dyspozycyjności i oddania choć sam nie potrafi dać mi tego samego. Dopiero w takich chwilach zaczynam rozumieć dlaczego rodzice byli przeciwni i nie zgodzili się na ślub kościelny.  Wtedy byłam na nich wściekła, dziś jestem im wdzięczna za zimny obiektywizm, który pozwala mi teraz uciec przez pozostawioną furtkę.
Podpierając się łokciami, podnoszę się wolno z zimnej podłogi. Mimo przeszywającego na wskroś bólu trzymając się cały czas ścian, kieruje się wolno w stronę naszej sypialni.

Otwieram cicho dębowe drzwi i przekraczając jej próg, zapalam światło, rozświetlające wkrótce całe pomieszczenie.  Zielone ściany połączone z jasnymi meblami w pierwszej chwili sprawiają niezwykle przyjemne i harmonijne wrażenie. Idealnie ułożone poduszki i kołdra starannie pokryta jedwabną narzutą jedynie potęgują to wrażenie. Podchodzę do trzydrzwiowej szafy, z której wyjmuje następnie dwie spore walizki i torbę sportową ze strojem. Rzucam wszystko na łóżko i otwierając kolejne szafki, zaczynam pakować swoje rzeczy. Przed problemami nie należy uciekać, czasem jednak nie ma innego wyjścia bo okazują się one zbyt destrukcyjne i dość trudne by je przejść. Czuje, że teraz właśnie tak jest i jeśli nie odejdę Damian mnie zniszczy. Zabierze wszystko co się dla mnie liczy, zamykając w swoim wyidealizowanym i oderwanym od rzeczywistości świecie. Zapewne nie odpuści tak łatwo jednak wtedy będę już na to przygotowana. Nie pozwolę mu się kolejny raz tak zdominować.
Po niespełna godzinie jestem gotowa do wyjścia. Ostatni raz dokładnie oglądam do niedawna jeszcze naszą sypialnie, starając się zapamiętać każdy szczegół. Nie zawsze było kolorowo, właściwie zazwyczaj bywało jeszcze gorzej ale przeżyliśmy też sporo dobrych chwil. Szczególnie początki naszego związku były fantastyczne. Czułam się jak w bajce. Nieświadoma, że w życiu nie zawsze można liczyć na szczęśliwe zakończenie.  Przemierzam szybko długi korytarz, ściągam jeszcze z szafki płaszcz, który rzuciłam tam po wejściu i kładę na jego miejscu klucze. Nie będą mi już do niczego potrzebne. Nabieram w płuca świeże powietrze i wypuszczam je ze świstem, rozkoszując się błogim uczuciem ulgi ale i nieokreślonego szczęścia. W końcu jestem tak naprawdę szczęśliwa nawet jeśli to dopiero początek nowej drogi.

-
Ostatnio było miło i wesoło więc teraz wracamy do szarej rzeczywistości.
Wiem, że czekacie na coś o Krzyśku i Sebastianie dlatego mogę zdradzić, że pojawią się w 6 odcinku i pozostaną z nami już na dłużej.  Tymczasem postanowiłam z nieco innej strony przedstawić wam Ingę.

Memoriał się skończył, o wczorajszym meczu Arsenalu nawet nie wspomnę. Mam mieszane uczucia i teraz chyba tylko czekam na mistrzostwa europy i odwet Kanonierów. Oby było tylko lepiej.

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz