Dom powinien być
miejscem w którym czujemy się bezpieczni i kochani. Powinien być swoistą
oazą chroniącą nas przed światem, za której drzwiami zostawiamy
wszelkie problemy. Nie chodzi tu o sam budynek lecz o atmosferę w nim
panującą, wspólnie tworzoną przez ludzi w nim mieszkających. To ich
zadaniem jest sprawienie by przebywanie w tym miejscu sprawiało im
przyjemność i radość. By czuli, że miejsce to jest tym jedynym w
którym chcą spędzić swoje życie. Czasem jednak dom bywa prawdziwym
przekleństwem. Złotą klatką, z której nie można uciec a my każdego dnia
dusimy się coraz bardziej. Próbujemy wyrwać się choć na chwilę by złapać
oddech, jednak każdego dnia wracamy by wszystko rozpoczęło się od nowa.
Ciągle jest coś, co nieustannie trzyma nas w tym miejscu. W jakiejś
części jest to zwykły strach przed nie znanym, a czasem po prostu
wygoda. Trudno jest zrezygnować z różnych dogonień, do których
zostaliśmy już przyzwyczajeni. Czasem trzeba jednak zastanowić się czy w
ogóle warto, czy słabość do wygody jest warta naszego życia.
Otwieram
cicho drzwi, przekraczając niepewnie próg budynku. Panujące wewnątrz
zimno przeszywa mnie na wskroś, powodując szereg nieprzyjemnych dreszczy
przechodzących przez moje ciało. Przełykam cicho ślinę na widok
palącego się w kuchni światła. Moja ostatnia nadzieja na spokojny powrót
do domu zostaje właśnie rozwiana. Zostaje jedynie brutalna
rzeczywistość i kolejna awantura. Trzymając się ścian staram się wejść
do pomieszczenia niepostrzeżona, układając sobie w głowie w miarę
rozsądne wytłumaczenie. W końcu nie codziennie wybiega się w nocy z
domu po krótkim telefonie. Nie jest to zresztą zbyt rozsądne mają męża,
który żyje rozmyślaniem o wyimaginowanym kochanku żony. Nabieram
głęboko powietrze w płuca i wypuszczam je cicho, przekraczając próg
pomieszczenia. Wysoki szatyn stoi oparty o blat szafki, trzymając w
ręce szklankę napełnioną sokiem. Niemal natychmiast wbija we mnie swoje
zielone tęczówki, uśmiechając się przy tym z pogardą.
-Dobrze się
dzisiaj bawiłaś?-w jego głosie można usłyszeć, czego nigdy wcześniej nie
było. W pierwszej chwili wydaje mi się, że jest spokojny lecz w jego
przypadku to zapewne jedynie pozory.
-Byłam w pracy-odpieram cicho, nalewając sobie soku do szklanki.
-Tak
się to teraz nazywa. Mam nadzieje, że dobrze się bawiłaś w tej
pracy.-chwyta mnie mocno za nadgarstek i przyciąga z całej siły do
siebie. Łapie mój podbródek i unosi do góry tak bym spojrzała mu w oczy,
uśmiechając się przy tym ironicznie.-Twój ojciec dzwonił.
-Doskonale.-warczę, próbując mu się wyrwać co wywołuje u niego jedynie śmiech.-Czego chciał?
-Ciesze
się.-uśmiecha się słodko, gładząc delikatnie mój policzek. Widzę jak
bardzo stara się by nie wybuchnąć.-Mówił, że jest w Polsce i czeka na
Ciebie. Nie mówiłaś mi, że się umawialiście.
-Nie muszę Ci wszystkiego mówić!
-Nie?
-Nie!-dopiero
po chwili uświadamiam sobie jak wielki robię błąd. Jego oczy
rozszerzają się do niewiarygodnych rozmiarów a dłonie zaciskają mocno w
pięści. Zamykam jedynie powieki, widząc jego podniesioną dłoń. Po chwili
przeraźliwy ból przeszywa mój policzek. Czuje jak robi mi się gorąco a
łzy próbują mimowolnie wydostać się spod zamkniętych powiek.
-Wydawało
mi się, że jednak tak.-opiera spokojnie, chwytając mnie mocno za
ramiona.-Gdybyś mnie tylko słuchała, nie doszło by do tego.
Popycha
mnie z całej siły na pobliską ścianę, uśmiechając się przy tym błogo.
Wychodzi szybko z pomieszczenia, a po kilku minutach trzask głównych
drzwi roznosi się po całym domu. Zsuwam się cicho po zimnej ścianie,
chowając twarz w dłoniach.
Nasilający się ból kręgosłupa
całkowicie mnie paraliżuje, uniemożliwiając skutecznie choćby
najmniejszy ruch. Najgorszy jest jednak ból psychiczny i wciąż
potęgujące się poczucie winy, która tej sytuacji nie ma prawa istnieć.
Mimo to coraz silniej zaczyna dręczyć mnie myśl, że to tylko i wyłącznie
moja wina. Może gdybym ugryzła się w język do niczego by nie doszło. Na
pewno by nie doszło. Damian nie jest przecież damskim bokserem. Nawet
nie lubi tego sportu, jak zresztą każdego innego. Nie czuje tej potrzeby
rywalizacji o najwyższe cele a nadmierny wysiłek fizyczny jest dla
niego głupotą. Liczą się tylko pieniądze, które w sporcie są uzależnione
od osiąganych wyników czego nigdy nie potrafi zrozumieć. Najgorsze jest
jednak, że nie potrafi zrozumieć mnie. Chwilami odnoszę wrażenie, że
nawet się oto nie stara. Wymaga ode mnie pełnej dyspozycyjności i
oddania choć sam nie potrafi dać mi tego samego. Dopiero w takich
chwilach zaczynam rozumieć dlaczego rodzice byli przeciwni i nie
zgodzili się na ślub kościelny. Wtedy byłam na nich wściekła, dziś
jestem im wdzięczna za zimny obiektywizm, który pozwala mi teraz uciec
przez pozostawioną furtkę.
Podpierając się łokciami, podnoszę się
wolno z zimnej podłogi. Mimo przeszywającego na wskroś bólu trzymając
się cały czas ścian, kieruje się wolno w stronę naszej sypialni.
Otwieram
cicho dębowe drzwi i przekraczając jej próg, zapalam światło,
rozświetlające wkrótce całe pomieszczenie. Zielone ściany połączone z
jasnymi meblami w pierwszej chwili sprawiają niezwykle przyjemne i
harmonijne wrażenie. Idealnie ułożone poduszki i kołdra starannie
pokryta jedwabną narzutą jedynie potęgują to wrażenie. Podchodzę do
trzydrzwiowej szafy, z której wyjmuje następnie dwie spore walizki i
torbę sportową ze strojem. Rzucam wszystko na łóżko i otwierając kolejne
szafki, zaczynam pakować swoje rzeczy. Przed problemami nie należy
uciekać, czasem jednak nie ma innego wyjścia bo okazują się one zbyt
destrukcyjne i dość trudne by je przejść. Czuje, że teraz właśnie tak
jest i jeśli nie odejdę Damian mnie zniszczy. Zabierze wszystko co się
dla mnie liczy, zamykając w swoim wyidealizowanym i oderwanym od
rzeczywistości świecie. Zapewne nie odpuści tak łatwo jednak wtedy będę
już na to przygotowana. Nie pozwolę mu się kolejny raz tak zdominować.
Po
niespełna godzinie jestem gotowa do wyjścia. Ostatni raz dokładnie
oglądam do niedawna jeszcze naszą sypialnie, starając się zapamiętać
każdy szczegół. Nie zawsze było kolorowo, właściwie zazwyczaj bywało
jeszcze gorzej ale przeżyliśmy też sporo dobrych chwil. Szczególnie
początki naszego związku były fantastyczne. Czułam się jak w bajce.
Nieświadoma, że w życiu nie zawsze można liczyć na szczęśliwe
zakończenie. Przemierzam szybko długi korytarz, ściągam jeszcze z
szafki płaszcz, który rzuciłam tam po wejściu i kładę na jego miejscu
klucze. Nie będą mi już do niczego potrzebne. Nabieram w płuca świeże
powietrze i wypuszczam je ze świstem, rozkoszując się błogim uczuciem
ulgi ale i nieokreślonego szczęścia. W końcu jestem tak naprawdę
szczęśliwa nawet jeśli to dopiero początek nowej drogi.
-
Ostatnio było miło i wesoło więc teraz wracamy do szarej rzeczywistości.
Wiem,
że czekacie na coś o Krzyśku i Sebastianie dlatego mogę zdradzić, że
pojawią się w 6 odcinku i pozostaną z nami już na dłużej. Tymczasem
postanowiłam z nieco innej strony przedstawić wam Ingę.
Memoriał
się skończył, o wczorajszym meczu Arsenalu nawet nie wspomnę. Mam
mieszane uczucia i teraz chyba tylko czekam na mistrzostwa europy i
odwet Kanonierów. Oby było tylko lepiej.
Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz