wtorek, 31 lipca 2012

Jeden

02.04.2008r.

Szybko mijam kolejne ulicę Rzeszowa, coraz silniej zaciskając dłonie na zimniej kierownicy. Mocny zapach świeżo zaparzonej kawy, zaczyna powoli wypełniać wnętrze samochodu, pobudzając tym samym moje zmysły do reakcji. Opieram głowę o skórzany nagłówek, zatrzymując się na światłach. Jego zimno powoduje, że przez moje ciało przechodzi szereg dreszczy. Spod przymkniętych powiek uważnie obserwuję tablice świetlną by wraz z zapaleniem zielonego światła, rozświetlającego fragment drogi ruszyć z piskiem opon w jedną z bocznych ulic. Kilka metrów później skręcam w prawo i wjeżdżam na brukowaną drogę, prowadzącą prosto do kliniki. Po niespełna dziesięciu minutach dojeżdżam na miejsce i oddając klucze parkingowemu, udaje się szybko w stronę wejścia. Automatyczne drzwi otwierają się tuż przede mną, zapraszając abym weszła do środka. Przekraczając próg kliniki moje nozdrza zaczyna drażnić charakterystyczny dla takich miejsc zapach. W pierwszej chwili nieprzyjemny lecz po upłynięciu kilku minut niezwykle orzeźwiający i przynoszący wręcz poczucie pewnej ulgi. Po korytarzu roznosi się głucha cisza, przerywana raz za razem mocnymi uderzeniami obcasów o podłogę. Po drodze zapalam małe lampy, ustawione tuż przy ścianach. Oświetlone fragmenty brzoskwiniowych ścian, nabierają nieco cieplejszego i weselszego wyglądu. Mimo powagi jakie niesie to miejsce, za wszelką cenę staramy się aby dzieci czuły się u nas jak w domu.
Kiwam delikatnie głową, mijając w drzwiach jedną z pielęgniarek. Łóżka ustawione w szeregu pod ścianami po obu stronach pomieszczenia, nadają mu niemal przerażającego charakteru. Większość jest już zajęta, a leżące na nich dzieci wyglądają jedynie jakby słodko spały by nabrać energii na poranne zabawy. Nikt jednak tak naprawdę nie wie czy kiedyś jeszcze będziemy mogli usłyszeć ich śmiech czy ujrzeć kolor tęczówek. Mamy tutaj pacjentów w tzw. odkorkowaniu, odmóżdżeniu i śmierci mózgowej. Oczywiście zdarzają się przypadki zwykłej utraty przytomności czy łagodnej śpiączki kiedy wybudzanie zaczynami stosunkowo szybko, jednak ostatnio trafiają do nas pacjenci w coraz cięższym stanie. Wzdycham cicho ze zrezygnowaniem, mijając kolejny łóżka naszych małych pacjentów.

Przy ostatnim z łóżek zaczyna robić się coraz większy ruch. Pielęgniarki z nocnego dyżuru biegają w okół łóżka między lekarzami, by podać odpowiednie leki i pomóc w ocenie stanu zdrowia i skali śpiączki nowego pacjenta. Kieruje się wolno w tamtą stronę, nabierając dużo powietrza i wypuszczając je ze świstem. Czeka mnie kolejna rozmowa z zrozpaczonym rodzicem, który nie widzi nic poza swoim nieszczęściem. Przepycham się przez grono pielęgniarek by dotrzeć do lekarzy i dowiedzieć się czegoś na temat jego stanu. Młody pięcioletni chłopak z rozciętym czołem i zdartymi policzkami, leży nieruchomo na białej pościeli i tylko zmieniające się parametry na podpiętych do niego urządzeniach stanowią dowód, że chłopak jeszcze żyje.
-Możliwe odkorkowanie-stwierdza szybko jeden z lekarzy, przecierając rany chłopca.-Stan jest ciężki choć stabilny, musimy przeprowadzić dokładniejsze badania.
Kiwam głową ze zrozumieniem i ściskam mocno zimną rękę chłopca.
-Trzymaj się mały.-schylam się i muskam delikatnie jego czoło.

Odsuwam się wolno od łóżka, zostawiając miejsce do pracy specjalistom. Nie chcę im przeszkadzać gdy każdy choć najmniejszy błąd może wiele kosztować nas i tego chłopca. Odkorkowanie jest oczywiście odwracalne więc wszyscy mamy o co walczyć. Wszystko zależy od tego jak długo jego mózg był niedotleniony, jednak jeśli jest to jedynie przejściowa utrata czynności kory mózgowej nasze szanse są dość spore. Wszystko mam zamiar teraz przekazać jego rodzicom. Nie chodzi nawet o samo pocieszenie, ile o podanie zwykłych informacji, które mogą dodać im więcej otuchy niż oklepane i jakże banalne 'będzie dobrze'. Otwieram cicho drzwi do przyległej poczekalni, zapalając światło tuż po przekroczeniu progu. Na jednej z skórzanych sof siedzi stosunkowo młody mężczyzna. Zaciskając mocno pięści na spodniach, mruczy coś cicho pod nosem z wzorkiem wbitym w przeciwległą ścianę. Siadam na skraju sofy, kładąc delikatnie dłoń na jego ramieniu.
-Tak, wiem. Będzie dobrze.-mruczy, nie odrywając swego wzroku od ściany.
-Nie będzie..-szepczę cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu. Brunet mruży delikatnie oczy po czym wbija swoje niebiesko-szare tęczówki w moje oczy. Czuje jakby przyszywał mnie swoim wzorkiem na wskroś. Przełykam cicho ślinę, nie mogąc już wytrzymać jego wzroku.-Przynajmniej nie teraz. Czeka nas teraz sporo pracy. Może to być odkorkowanie, niemniej jednak aby to potwierdzić musimy przeprowadzić dokładne badania.
-Odkorkowanie?
-Zniszczenie kory mózgowej spowodowane zazwyczaj niedotlenieniem , zdarzają się oczywiście przypadki kiedy chodzi jedynie do przejściowej utraty czynności kory mózgowej. Stan ten  jest całkowicie uleczalny a proces wybudzania w porównaniu z innymi stosunkowo krótki.-staram się jak najprościej opisać na czym ona polega, co nie jest jednak proste.-Wszyscy mamy nadzieje, że jest to oczywiście stan przejściowy. Jednak aby mieć tą pewność musimy poczekać na wyniki badań.
-Dziękuje-wymusza uśmiech, odwracają się do mnie bokiem i ściskając lekko moją dłoń.
-Naprawdę nie ma za co. Taka już jest moja rola.-odwzajemniam uśmiech.-Zapraszam do mnie, musi Pan..
-Krzysiek-przerywa mi, ściskając jeszcze mocniej moją dłoń.
-Inga.-Po raz kolejny zdobywam się na delikatny uśmiech. Przez chwilę wpatruje się cicho w swoją dłoń, ciągle przez niego trzymaną. Dla niego jest to zwykły gest, choć dla mnie to coś zdecydowanie ważniejszego. Znak pewnego poparcia i zaufania, którym mnie obdarza już na samym początku.  Znak o którym jeszcze niedawno mogłam jedynie marzyć.

Nieśmiało wbijam wzrok w jego oczy, czekając na reakcję ze strony bruneta. Uśmiecham się do siebie, widząc jak stara się zebrać i ogarnąć wszystkie informację, które mu przekazałam. Wiem jak bardzo są potrzebne w takich sytuacjach. Bywa, że to nie słowa pocieszenia czy zapewnienia o dobrym stanie a właśnie suche informację o stanie dziecka dodają rodzicom otuchę i wolę walki o pociechę. Wydaje mi się, że teraz jest tam samo. Krzysiek wyraźnie odżył, jego wcześniej zaczerwienione oczy powoli nabierają blasku a usta coraz częściej wyginają się w nieznacznym uśmiechu. Zaczyna wierzyć w powrót do zdrowia swojego syna i to jest teraz najważniejsze. Jego wsparcie dla chłopca może być decydującym czynnikiem. Ostatni raz wbija we mnie swój wzrok, dając mi tym samym do zrozumienia, że jest gotowy na następny krok. Bez słowa wstajemy z brązowej sofy i kierujemy się w stronę następnych drzwi. Zaczynamy prawdziwą walkę o jego syna.

-
Przepraszam was za ten odcinek, ewentualne błędy i jeśli jesteście zawiedzione po prologu, który rzeczywiście był smutny. Niemniej jednak postaram się aby przyszłe odcinki były już inne, lepsze i przede wszystkim weselsze.
Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz