02.04.2008r.
Szybko
mijam kolejne ulicę Rzeszowa, coraz silniej zaciskając dłonie na
zimniej kierownicy. Mocny zapach świeżo zaparzonej kawy, zaczyna powoli
wypełniać wnętrze samochodu, pobudzając tym samym moje zmysły do
reakcji. Opieram głowę o skórzany nagłówek, zatrzymując się na
światłach. Jego zimno powoduje, że przez moje ciało przechodzi szereg
dreszczy. Spod przymkniętych powiek uważnie obserwuję tablice świetlną
by wraz z zapaleniem zielonego światła, rozświetlającego fragment drogi
ruszyć z piskiem opon w jedną z bocznych ulic. Kilka metrów później
skręcam w prawo i wjeżdżam na brukowaną drogę, prowadzącą prosto do
kliniki. Po niespełna dziesięciu minutach dojeżdżam na miejsce i oddając
klucze parkingowemu, udaje się szybko w stronę wejścia. Automatyczne
drzwi otwierają się tuż przede mną, zapraszając abym weszła do środka.
Przekraczając próg kliniki moje nozdrza zaczyna drażnić
charakterystyczny dla takich miejsc zapach. W pierwszej chwili
nieprzyjemny lecz po upłynięciu kilku minut niezwykle orzeźwiający i
przynoszący wręcz poczucie pewnej ulgi. Po korytarzu roznosi się głucha
cisza, przerywana raz za razem mocnymi uderzeniami obcasów o podłogę. Po
drodze zapalam małe lampy, ustawione tuż przy ścianach. Oświetlone
fragmenty brzoskwiniowych ścian, nabierają nieco cieplejszego i
weselszego wyglądu. Mimo powagi jakie niesie to miejsce, za wszelką cenę
staramy się aby dzieci czuły się u nas jak w domu.
Kiwam delikatnie
głową, mijając w drzwiach jedną z pielęgniarek. Łóżka ustawione w
szeregu pod ścianami po obu stronach pomieszczenia, nadają mu niemal
przerażającego charakteru. Większość jest już zajęta, a leżące na nich
dzieci wyglądają jedynie jakby słodko spały by nabrać energii na poranne
zabawy. Nikt jednak tak naprawdę nie wie czy kiedyś jeszcze będziemy
mogli usłyszeć ich śmiech czy ujrzeć kolor tęczówek. Mamy tutaj
pacjentów w tzw. odkorkowaniu, odmóżdżeniu i śmierci mózgowej.
Oczywiście zdarzają się przypadki zwykłej utraty przytomności czy
łagodnej śpiączki kiedy wybudzanie zaczynami stosunkowo szybko, jednak
ostatnio trafiają do nas pacjenci w coraz cięższym stanie. Wzdycham
cicho ze zrezygnowaniem, mijając kolejny łóżka naszych małych pacjentów.
Przy ostatnim z łóżek zaczyna robić się coraz większy ruch.
Pielęgniarki z nocnego dyżuru biegają w okół łóżka między lekarzami, by
podać odpowiednie leki i pomóc w ocenie stanu zdrowia i skali śpiączki
nowego pacjenta. Kieruje się wolno w tamtą stronę, nabierając dużo
powietrza i wypuszczając je ze świstem. Czeka mnie kolejna rozmowa z
zrozpaczonym rodzicem, który nie widzi nic poza swoim nieszczęściem.
Przepycham się przez grono pielęgniarek by dotrzeć do lekarzy i
dowiedzieć się czegoś na temat jego stanu. Młody pięcioletni chłopak z
rozciętym czołem i zdartymi policzkami, leży nieruchomo na białej
pościeli i tylko zmieniające się parametry na podpiętych do niego
urządzeniach stanowią dowód, że chłopak jeszcze żyje.
-Możliwe
odkorkowanie-stwierdza szybko jeden z lekarzy, przecierając rany
chłopca.-Stan jest ciężki choć stabilny, musimy przeprowadzić
dokładniejsze badania.
Kiwam głową ze zrozumieniem i ściskam mocno zimną rękę chłopca.
-Trzymaj się mały.-schylam się i muskam delikatnie jego czoło.
Odsuwam
się wolno od łóżka, zostawiając miejsce do pracy specjalistom. Nie chcę
im przeszkadzać gdy każdy choć najmniejszy błąd może wiele kosztować
nas i tego chłopca. Odkorkowanie jest oczywiście odwracalne więc wszyscy
mamy o co walczyć. Wszystko zależy od tego jak długo jego mózg był
niedotleniony, jednak jeśli jest to jedynie przejściowa utrata czynności
kory mózgowej nasze szanse są dość spore. Wszystko mam zamiar teraz
przekazać jego rodzicom. Nie chodzi nawet o samo pocieszenie, ile o
podanie zwykłych informacji, które mogą dodać im więcej otuchy niż
oklepane i jakże banalne 'będzie dobrze'. Otwieram cicho drzwi do
przyległej poczekalni, zapalając światło tuż po przekroczeniu progu. Na
jednej z skórzanych sof siedzi stosunkowo młody mężczyzna. Zaciskając
mocno pięści na spodniach, mruczy coś cicho pod nosem z wzorkiem wbitym w
przeciwległą ścianę. Siadam na skraju sofy, kładąc delikatnie dłoń na
jego ramieniu.
-Tak, wiem. Będzie dobrze.-mruczy, nie odrywając swego wzroku od ściany.
-Nie
będzie..-szepczę cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu. Brunet mruży
delikatnie oczy po czym wbija swoje niebiesko-szare tęczówki w moje
oczy. Czuje jakby przyszywał mnie swoim wzorkiem na wskroś. Przełykam
cicho ślinę, nie mogąc już wytrzymać jego wzroku.-Przynajmniej nie
teraz. Czeka nas teraz sporo pracy. Może to być odkorkowanie, niemniej
jednak aby to potwierdzić musimy przeprowadzić dokładne badania.
-Odkorkowanie?
-Zniszczenie
kory mózgowej spowodowane zazwyczaj niedotlenieniem , zdarzają się
oczywiście przypadki kiedy chodzi jedynie do przejściowej utraty
czynności kory mózgowej. Stan ten jest całkowicie uleczalny a proces
wybudzania w porównaniu z innymi stosunkowo krótki.-staram się jak
najprościej opisać na czym ona polega, co nie jest jednak
proste.-Wszyscy mamy nadzieje, że jest to oczywiście stan przejściowy.
Jednak aby mieć tą pewność musimy poczekać na wyniki badań.
-Dziękuje-wymusza uśmiech, odwracają się do mnie bokiem i ściskając lekko moją dłoń.
-Naprawdę nie ma za co. Taka już jest moja rola.-odwzajemniam uśmiech.-Zapraszam do mnie, musi Pan..
-Krzysiek-przerywa mi, ściskając jeszcze mocniej moją dłoń.
-Inga.-Po
raz kolejny zdobywam się na delikatny uśmiech. Przez chwilę wpatruje
się cicho w swoją dłoń, ciągle przez niego trzymaną. Dla niego jest to
zwykły gest, choć dla mnie to coś zdecydowanie ważniejszego. Znak
pewnego poparcia i zaufania, którym mnie obdarza już na samym początku.
Znak o którym jeszcze niedawno mogłam jedynie marzyć.
Nieśmiało
wbijam wzrok w jego oczy, czekając na reakcję ze strony bruneta.
Uśmiecham się do siebie, widząc jak stara się zebrać i ogarnąć wszystkie
informację, które mu przekazałam. Wiem jak bardzo są potrzebne w takich
sytuacjach. Bywa, że to nie słowa pocieszenia czy zapewnienia o dobrym
stanie a właśnie suche informację o stanie dziecka dodają rodzicom
otuchę i wolę walki o pociechę. Wydaje mi się, że teraz jest tam samo.
Krzysiek wyraźnie odżył, jego wcześniej zaczerwienione oczy powoli
nabierają blasku a usta coraz częściej wyginają się w nieznacznym
uśmiechu. Zaczyna wierzyć w powrót do zdrowia swojego syna i to jest
teraz najważniejsze. Jego wsparcie dla chłopca może być decydującym
czynnikiem. Ostatni raz wbija we mnie swój wzrok, dając mi tym samym do
zrozumienia, że jest gotowy na następny krok. Bez słowa wstajemy z
brązowej sofy i kierujemy się w stronę następnych drzwi. Zaczynamy
prawdziwą walkę o jego syna.
-
Przepraszam was za ten odcinek,
ewentualne błędy i jeśli jesteście zawiedzione po prologu, który
rzeczywiście był smutny. Niemniej jednak postaram się aby przyszłe
odcinki były już inne, lepsze i przede wszystkim weselsze.
Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz