wtorek, 31 lipca 2012

Szesnaście

Każdy z nas dąży do jakiegoś celu, chce coś w życiu osiągnąć. Może być to nauka języków obcych, kariera piosenkarki, aktorki czy sportowca. Droga do sukcesu jest jednak bardzo trudna, a los często rzuca nam pod nogi kłody, sprawdzając naszą cierpliwość i wytrwałość. Musimy pokonać tak wiele przeciwności, którymi często bywają nasze własne wady. Nie każdy gotowy jest na tak wielkie poświęcenia mimo początkowego zapału, który nas ogarnia. Staramy się osiągnąć sukcesy jak najmniejszym nakładam własnych sił, wierząc jedynie w własne szczęście. Ufamy, że nadal będzie przy nas i pomoże nam w dojściu na szczyt. Jednak jest ono jedynie małą cząstką, która może nam pomóc w w tej drodze. Wszystko zależy wyłącznie od nas i od wyrzeczeń jakie jesteśmy w stanie znieść. Wyznaczając sobie cel naszego życia, musimy być również gotowi również na nie. Nie wszystko, bowiem jest tak kolorowe i piękne jak na początku nam się wydaje.

Głośne pukanie do drzwi, skutecznie wyrywa mnie ze snu. Wyginając się leniwie w stronę małej szafki nocnej, końcami palców chwytając telefon. Wytężam mocno wzrok, wbijając wzrok w wyświetlacz urządzenia i zegarek, wskazujący dokładnie godzinę szóstą. Z niedowierzaniem przecieram oczy, przeciągając się i poprawiając koszulkę. Niechętnie podnosząc się z łóżka i wyrywając z uścisku Samika i Pierr'a, kieruje się powoli w stronę drzwi. Po drodze staram się także ominąć Huberta i Stefcia śpiących na podłodze. Wczoraj owa czwórka zawitała do mnie,
by świętować swoją przegraną. Lew i Samik jakimś cudem wdrapali się na łóżko. Niestety, Henno i Antiga nie dali rady, poddając się po pierwszym nieudanym podejściu. Łóżko okazało się za wysokim poziomem dla tej dwójki. Obaj musieli, więc zadowolić się miękkim dywanem,kocem i poduszkami, które, im podarowałam. Po przejściu tego pola minowego i dotarciu do drzwi, oddycham z ulgą. Mam nadzieje, że ktoś ma naprawdę ważną sprawę albo chyba wyjdę z siebie. Powieki wciąż mi się kleją, a nogi jak na złość odmawiają posłuszeństwa, uginając się pod ciężarem ciała. W ostatniej chwili chwytam mocno klamkę, przylegając do drewnianej powierzchni ciałem, by tylko uchronić się przed upadkiem. Wzdycham cicho, starając się stanąć o własnych siłach i delikatnie uchylam drzwi, wyglądając na korytarz. Niemal wbija mnie w podłogę, kiedy ukazuje mi się postać ojca i drugiego Pierr'a. Przez moment stoję nieruchomo, przyglądając się, im cicho. Kogo jak kogo, ale ich nie spodziewałam się tutaj zobaczyć o tej porze. Lavelle wciska mi w ręce dres, wskazując następnie głową na drzwi od łazienki. Posyłam, im lekko zdezorientowane spojrzenie jednak nie otrzymując od nich odpowiedzi, znikam szybko za drzwiami pomieszczenia. Nie mam pojęcia co wymyślili i tak naprawdę chyba nie chcę nawet wiedzieć. Z moją ręką jest już naprawdę dobrze, więc znając ich doskonałe pomysły, rzucą mnie pewnie na głęboką wodę, by jak najszybciej przywrócić mnie do gry. Właściwie powinnam się z tego cieszyć. Choć, z drugiej strony warto czasem poczekać trochę dłużej, by być pewnym końcowego efektu. Nie zamierzam ukrywać, że boje się powrotu i tego co dla mnie przygotowali. Wiem jednak , że mogę, im zaufać i oboje chcą dla mnie jak najlepiej. Mój powrót jest dla nich zbyt ważny, by ryzykowali zaburzenie rehabilitacji niepotrzebnym pośpiechem.

Otwieram drzwi pomieszczenia, niepewnie z niego wychodząc. Na mój widok obaj uśmiechają się ciepło, ukazując uniesione w górę kciuki. Dziękuje,
im delikatnym skinieniem głowy, podchodząc do nich i chwytając ich ramiona, wychodzimy z pokoju. Wolno przemierzamy długi korytarz, wymieniając co jakąś chwilę krótkie uwagi. Zahaczamy też o temat związany z naszą kadrą, dziewczynami i przyszłymi turniejami na, który mają się wybrać. Dla mnie wyjazdy z nimi pozostają jeszcze w strefie marzeń i odległej przyszłości. Wierze jednak , że któregoś dnia ponownie staną obok nich na pomarańczowej płycie, wsłuchując się z ręką na sercu naszego hymnu. Na samą myśl o tym przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz, a usta wyginają się w delikatnym uśmiechu. Nie umyka to uwadze moich towarzyszy, którzy klepiąc delikatnie moje ramie, otwierają przede mną drzwi hotelowej siłowni. Wchodzimy do środka i zapalając wszystkie światła, zamykamy drzwi, by nikt nam nie przeszkadzał. Na początek rozciągam się porządnie, by przeżyć jakoś jutrzejszy dzień i nie dać się zakwasom. Pierre śmieje się tylko ze mnie, twierdząc, że przed tym akurat nie ucieknę i jutro czeka mnie ciężki dzień. Wszystko kwituję cichym prychnięciem, zabierając się według ich instrukcji do dalszych ćwiczeń. Oni oczywiście nie powstrzymują się od złośliwych uwag dotyczących mojej sprawności i ogólnej postawy, wybuchając co jakiś czas cichym śmiechem. Mimo wszystko cały czas sprawdzając stan mojej ręki i pytając czy nic mnie czasem nie boli. Zaczynam zauważać jak bardzo ważna dla nich jestem i jak o mnie dbają, mimo niektórych nieporozumień, które miał niegdyś miejsce. Z pokorą przyjmuje kolejne zastrzeżenia i staram się zapamiętać drobne wskazówki, których ciągle mi udzielają. Pierre nie odstępuje mnie na krok, w razie potrzeby pomagając mi w ćwiczeniach.

Czas na siłowni mija niezwykle szybko, mimo zwiększającego się zmęczenia i braku sił na wykonywanie kolejnych ćwiczeń. Po dwóch godzinach z kawałkiem przychodzi upragniony koniec i z czystym sumieniem mogę w końcu rzucić się na materace, leżące pod jedną ze ścian. Pierre na wszystko reaguje śmiechem, rzucając mi jeszcze butelkę wody i klepiąc mnie jeszcze w kolano, wychodzi z ojcem z pomieszczenia. Oddychając ciężko, niechętnie siadam na materacu i otwierając butelkę, zachłannie opróżniam jej zawartość. Przyjemny chłód zaczyna wolno ogarniać moje ciało, przynosząc poczucie ulgi. Przymykam delikatnie oczy, odchylając delikatnie głowę do góry. Jestem co prawda totalnie wykończona,
ale przede wszystkim szczęśliwa. Przede mną jeszcze długa droga jednak najważniejsze, że w końcu udało mi się na nią wstąpić i małymi kroczkami mogę dążyć spokojnie do celu. Delikatny uścisk zimnej dłoni na moim kolanie, przywołuje mnie do rzeczywistości. Leniwie otwieram oczy i odwracając głowę, wbijam wzrok w oczy mojego towarzysza. Jego szaro niebieskie tęczówki w półmroku nabierają niesamowitego blasku, a dwie małe iskierki jedynie potęgują to wrażenie. Mimowolnie uśmiecham się do niego delikatnie, obracając w dłoniach plastikową butelkę po wodzie.
-Zmęczona?-Pyta cicho, przyglądając mi się uważnie. W odpowiedzi kiwam jedynie głową, przez co zaczyna się cicho śmiać. W pierwszej chwili mam ochotę zapytać co jest w tym śmiesznego. Szybko
jednak odpuszczam, ponownie rozkładając się na materacach. Nie mam siły na kolejne bezsensowne rozmowy o mojej beznadziejnej kondycji i tym jak się zapuściłam przez te kilka miesięcy.-Nie martw się, jutro będzie już tylko gorzej.
-Dzięki wielkie Krzysiu, właśnie tego potrzebowałam-odpieram, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Mogę się zresztą założyć, że on też
to robi.-Powiedz mi tylko jak się czujesz? Nie wyglądasz dzisiaj najlepiej, te wory pod oczami mówią wszystko. Sebastian aż tak daje w kość?
-Nie bardziej niż Ty-odpiera szybko, odchylając się przed butelką, którą rzucam w jego stronę.
Mrużę delikatnie powieki, wbijając wzrok w jego oczy. Na próżno szukać w nich dawnego smutku
czy bólu. Pełne są, bowiem nadziei i delikatnej radości, która powoli ponownie zaczyna pojawiać się w jego życiu. Nie mogę się powstrzymać i podnoszę się delikatnie, by musnąć jego czoło, przytulając go następie z całej siły. Podziwiam go, cholernie podziwiam za siłę, którą w sobie ma. Kolejny raz pokazuje jak fantastycznym jest facetem dlatego mam nadzieje, że teraz wszystko zacznie się u niego układać. . Uśmiecham się szeroko, czując jak z całej siły przyciska mnie do siebie. Jesteśmy już na prostej drodze i, jeśli dalej będzie szło nam tak dobrze, to już niedługo życie jego i Sebastiana powinno wrócić do normy.

-
Dzisiejszy odcinek można chyba uznać za jeden z przejściowych. Miał być nieco wcześniej ale zamieniłam je kolejnością przed świętami, żeby wcześniej dodać te z Igłą i Sebastianem. Mogłam go co prawda usunąć ale nie mam do tego serca tym bardziej, że trochę się z nim namęczyłam. Dzisiaj również trochę czasu zeszło mi na małych poprawkach. Ostatnio zresztą wszystko przychodzi mi strasznie ciężko i moja natura leniwca daje o sobie znać.  Jeszcze przed feriami miałam nadzieje, że uda mi się napisać jeszcze kilka odcinków do przodu. Może nawet skończyłabym pisać i zostałaby mi jedynie publikacja. Teraz wiem, że to zbyt ambitne plany jak na mnie.  Teraz przede wszystkim zmuszam się do powtórek materiału z historii.  Od dwóch dni idzie mi całkiem nieźle wiec może ochota na pisanie również przyjdzie.

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz